błogosławiona (nie)pamięć

Właśnie ten zapomniany dyplom przechowywany przez lata przez moją mamę uświadomił mi coś ważnego, o czym nigdy wcześniej nie myślałem: że gdy kiedyś stanę przed Nim skruszony, wpatrzony w we wszystkie moje porażki, winy, miernotę.... On nagle - nie wiadomo skąd - wyciągnie mi takie dyplomy, takie kwity, o których już dawno zapomniałem, albo wyparłem z pamięci - obraz winnego grzesznika lepiej się trzyma głowy niż to, że On nazywa nas synem/córką - i powie, a to pamiętasz? a tamto? i to nie będą rzeczy, których miałbym się wstydzić - więc może nie jesteś tak zepsuty i zły za jakiego siebie podajesz... i kolejny papierek przypominający mi, że tu i tam zachowałem się jak trzeba....
Ten znaleziony papier pomógł mi też jeszcze inaczej odczytać scenę sądu ostatecznego z Ewangelii św. Mateusza: Pan przypomina im to, o czym dawno zapomnieli, albo wyparli - stojąc przed Panem skruszeni i niegodni - pamiętasz, gdy byłem głodny, dałeś mi jeść... ale ja? kiedy? no tak... całkiem o tym zapomniałem, to był taki biedny człowiek zrobiło mi się go żal.... ale, że Ty o takich rzeczach pamiętasz? i o tamtym, że pojechałem odwiedzić go w szpitalu? to było tak dawno temu...
Bóg, jak dobra matka, zbiera na mnie wszystkie te kwity, chowa je wśród pism ważnych, co więcej, każe napisać św. Pawłowi, że "Miłość nie pamięta złego..." co daje mi nadzieję, że On jednak o czymś zapomina... tak jak mama.... Wiem, że nie byłem dobrym synem, ale wiem też, że mama dzisiaj mi niczego nie wypomni, co więcej idealizuje jak może... raz jeden wyznała, że ilekroć mnie wkurzyła prawiłem jej kazania o tym, jaką jest matką - takie moje kaznodziejskie szlify. Miłość ma sklerozę na rzeczy niedobre.... Jeśli zachowasz pamięć o grzechach Panie, Panie, któż się ostoi? (Ps 130,3).
Wielu żyje z takim nieuleczalnym poczuciem winy, które nie pomaga w budowaniu relacji - ani z Bogiem, ani z ludźmi... a może trzeba poszperać i odnaleźć parę zapomnianych dyplomów, które przynajmniej naruszą misternie budowany obraz życiowego rozbitka i bankruta.
Na koniec jeszcze jedno wspomnienie, które uruchomił we mnie ten obraz. Przed laty, jeszcze w Krakowie, wieczorem, dobrze po 21.00 słyszę pukanie do swojej celi. Wchodzi o. Stefan, mój przełożony, W zasadzie nie wchodzi on, tylko jego wielka głowa, reszta zakonnika zostaje na korytarzu. Gdy go widzę od razu robię sobie szybki rachunek sumienia: co się stało? co ja takiego zrobiłem dzisiaj? Pytam: "coś się stało?" A ta głowa uśmiecha się i mówi: "nie, chciałem ci tylko powiedzieć dobranoc"