moja Pierwsza Komunia
Jestem księdzem z długim stażem, ale pewne kościelne zjawiska powszechne mnie skutecznie ominęły i nie mam o to pretensji, wręcz przeciwnie - dziękuję za to Bogu... (nie udało mi się uciec tylko kolędzie, która w obecnej postaci ciągle jeszcze jest chodzeniem z tacą, choć tu też zachodzą pewne zmiany)Potem też wszystko było inaczej. Najpierw ksiądz się spóźnił (miałem Mszę w Schronisku Brata Alberta i musiałem przemieścić się na peryferie Wrocławia).
Na "normalnej" Komunii to ksiądz na pewno dostanie kwiaty od dzieci albo rodziców w podziękowaniu - tym razem kwiaty dostała Łucja ode mnie - prawda, że pasują?
W tamtej chwili było to dla mnie takie spontaniczne i naturalne, ale dzisiaj, gdy patrzę na to zdjęcie przychodzi mi na myśl obraz ojca, który wprowadza swoją córkę do kościoła, aby oddać ją ukochanemu, którego wybrała... tak, w takich chwilach czuję się ojcem Henrykiem (patrz niekończące się dyskusje jak nas zwać), który podprowadza Łucję ku spotkaniu z Jezusem... to On na nią czeka, to On jest Tym, który sKOMUNIkuje/zjednoczy się z nią w nowy, szczególny sposób. Dla mnie był to bardzo ważny i chyba najbardziej wzruszający moment całej liturgii.
Potem było wszystko normalnie... w kościele było dużo dzieci, ale to ja miałem mikrofon, więc moc była mimo wszystko ze mną ;)
Gdy patrzę na to, jak Łucja, jak inne dzieci przeżywają liturgie, modlitwy... kościół, to wiem, że prawdziwa katechizacja, autentyczny przekaz wiary dokonuje się w rodzinie.
A na koniec - jak to zawsze bywa - muszą być podziękowania i wierszyki ;) No właśnie... u nas było natomiast dziękczynienie, uwielbienie Pana Boga - i to bez kartek i rymów, ale spontaniczne i radosne... zresztą zobaczcie sami
było dość chaotycznie, ale kto powiedział, że Pan Jezus lubi musztrę ;)
Prawdą jest. że "usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę" (Ps 8,3)
Taka była moja Pierwsza Komunia, albo lepiej - nasza Pierwsza Komunia: Łucji i moja... za co jestem bardzo jej i Panu Bogu wdzięczny... ja ojciec Henryk ;)