czystego spojrzenia droga...

Uwielbiam św. Augustyna, gdyby żył ściągałbym jego kazania z youtube... spisywał myśli... na szczęście dużo jego w czytaniach Liturgii Godzin i choć - jak powiada pewien prezbiter - przeczytałem tę książkę już wiele razy, jednak pewne słowa dotarły dopiero teraz... chyba w myśl wschodniego powiedzenia, że: "gdy uczeń jest gotowy mistrz przychodzi".
W Dziele Pomocy zatrudnialiśmy wielu pracowników (często odwołuję się do tego okresu mojego życia - to nie nostalgia za... ale okres, kiedy czułem się podmiotem decyzji, za które brałem odpowiedzialność) nigdy nie przyszło mi do głowy, aby prosić kogokolwiek o "świadectwo moralności" od proboszcza, czy dopytywać się o praktyki religijne, czy wiarę w ogóle. Interesowało nas jedynie czy on/ona potrafi dobrze, z oddaniem służyć ludziom... pytaliśmy się jedynie czy ma świadomość, że rozpoczyna pracę w organizacji katolickiej i czy jest gotowy/a szanować nasz system wartości... Wyszedł nam przedziwny mix pracowniczy - bardzo gorliwi i pobożni, "katolicy środka", niekatolicy, i ludzie zupełnie z kościołem niezwiązani...
Czuliśmy, że robimy właściwie i argumenty pobożnych i gorliwych - choć miały swój ciężar i atrakcyjność: w katolickiej instytucji powinni pracować wzorowi katolicy - mnie nie przekonywały. Czułem, że w takim miejscu jak to, gdzie służymy potrzebującym bez pytania ich o metrykę chrztu, jest miejsce także dla tych, którzy takiej metryki sami nie mają - o ile interesuje ich ofiarna służba bliźniemu w potrzebie, a nie wygrzewanie stołka przy biurku...
i teraz św. Augustyn, który dzisiaj zdaje się mówić: chłopie, tak trzymaj!!! Pozwólcie na dłuższe cytaty:
Nie wiem czy św. Augustyn odkrył tę drogę na drodze refleksji i modlitwy czy doświadczenia życia... może jedno i drugie, ale mój chrześcijański background był przez długie lata odpowiedzialny za to, że to podwójne przykazanie miłości było zawsze i tak samo odczytywane: najpierw... potem...
dopiero historie ludzi i ich zmaganie się z "problemem Boga" uświadomiły mi, że można zacząć od człowieka i ta służba stać się może drogą do Tego, którego istnienia w ogóle nie brało się pod uwagę... Może dlatego mam ogromny szacunek do tych wszystkich, którzy z wielkim oddaniem poświęcają się innym, czy to będzie Vilde: młoda szwedka, z którą razem organizowaliśmy koncert świąteczny dla osób doświadczających bezdomności w Krakowie, teraz na wolontariacie medycznym w Syrii... czy to będzie Magda, cała w tatuażach, która regularnie strzyże panów w schronisku i nie wygląda na panią z kółka różańcowego... nigdy nie rozmawialiśmy o Bogu, nigdy nie próbowałem ich nawracać czy pytać o ich wiarę.... teraz wiem dlaczego - dzięki Augustynie z Hippony - bo oni są już na drodze do Niego, oni/one i ja nie doszliśmy jeszcze do Celu... często to wina nas.. tych pobożnych i gorliwych, że "tamci" nie czują się z nami na jednej drodze, albo nawet, że jesteśmy dla siebie opozycją....
a przecież na końcu czeka nas wszystkich wielkie zdziwienie: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię...???" Tylko, że powody naszego zdziwienia mogą być diametralnie różne: "tamtych", że znaleźli Tego, którego nawet nie szukali, a nasze - że tak się przed nami ukrywał....
I nie mylił się dr Żurowski, gdy powtarzał swoje maksymy: "przez ludzi do Boga..." ;)
Photo by Charlie Balch from FreeImages