Przejdź do głównej treści
Listy do Trynidadu
  • Główna
  • słowo
    • Blog
    • poezja
    • przeczytane
  • obraz
    • powołanie św. Mateusza
  • terytoria
  • List do Rzymian
  • Światowy Dzień Ubogiego 2020
  • archiwum
    • Nowenna św. Franciszek
      • wprowadzenie
    • 106 dzień

gdzie jesteś...

10 lip, 2022,
 

   Niedawno Mama obchodziłaby swoje 80-te urodziny. Przypomniał mi o tym mój niezawodny telefon, który poza dzwonieniem robi jeszcze parę dość użytecznych rzeczy. Wyświetlił mi jej zdjęcie siedzącej na krześle między kuchnią, a stołem w jej błękitnym fartuszku. Zawsze gotowej z paroma pytaniami kontrolnymi w zanadrzu: a może zjesz jabłuszko? może kawy? Gdy odbierała ode mnie telefon jej pierwsze słowa to: gdzie jesteś? Wszystko dlatego, że lubiłem dzwonić do niej z różnych miejsc, do których mnie zagnało: czy to Plac św. Piotra (szukaj mnie, bo jestem na Aniele Pańskim), czy Południowa Afryka - czy w studiu telewizyjnym przed programem na żywo). Ona była wyjątkiem, nigdy nie miałem takiego zwyczaju, by promować siebie: oglądajcie mnie dzisiaj w programie… wiedziałem, że to sprawi jej radość, że choć tak mogę jej zrekompensować moje krótkie i nieczęste wizyty. Dlatego właśnie zaczynała nasze rozmowy od pytania lokalizującego: gdzie jesteś?


    To pytanie przebiło się dzisiaj przez wszystkie wspomnienia o niej - gdzie jesteś? Z pozoru proste: opowiedziałbym jej o Milwaukee, gdzie mieszkam, o Detroit, o mojej samotnej wyprawie do Atlanty, o tym gdzie będę nocował po drodze, ale nagle to właśnie pytanie odkryło swoje drugie dno: gdzie ty jesteś? Milknę, zbieram myśli i… nie wiem, tak naprawdę to nie wiem gdzie jestem… choć potrafię całkiem precyzyjnie zlokalizować się przestrzennie i czasowo… choć ten kraj niespodziewanie szybko i łatwo stał się moim domem - nie wiem gdzie jestem: nie rozumiem dlaczego, w jakim celu, co dalej… brak mi narzędzi, którymi mógłbym opisać moje egzystencjalne koordynaty chwili obecnej.


    Nawigacja GPS w telefonie to fantastyczne narzędzie - wpisujesz cel podróży i załatwione. Potem tylko słyszysz: za 300 stóp (tłumaczę sobie - za chwilę) skręć w prawo, jedź 12 mil tą drogą… nigdy nie widzisz całej trasy - nawigacja dzieli ją na odcinki, krótsze lub dłuższe (najdłuższy dotychczas to 126 mil na południe), gdy go przejedziesz pokaże ci następny, i następny… aż w końcu usłyszysz: jesteś na miejscu. 


    Zamiast szukać nieudolnej odpowiedzi na pytanie gdzie jestem - odpowiem, że mam teraz do przejechania 3 mile drogą I-55, a co dalej - potem się okaże. Najważniejsze jest dobrze wybrać miejsce docelowe, może lepiej - wierzę, że finał tej wędrówki jest dobrze wybrany: “…dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych” (Flp 3,11 - uwielbiam to pawłowe “jakoś”), cała reszta jest tylko… drogą, drogą poszatkowaną na większe czy mniejsze odcinki czasowo-przestrzenne. Nieważne, że nie wiem gdzie jestem; nieważne, że się nawet pogubię - podzielam optymizm ks. Twardowskiego, który pisze: można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem (Bliscy i oddaleni). Choć nie potrafiłbym powiedzieć Mamie gdzie jestem, to wiem, co mam zrobić dzisiaj, co jutro… i przez najbliższe 3 tygodnie: jak ten Samarytanin z dzisiejszej Ewangelii - tu i teraz jest bliźni w potrzebie: wzrusz się, podejdź, opatrz, powierz opiece… co dalej, okaże się potem…

Sędzia czy sługa? sumienia role dwie...

1 paź, 2021,


  Nie mogę spokojnie przyglądać się temu, co dzieje się już całkiem niedaleko, a może być jeszcze bliżej - jeśli wyciągniemy logiczne konsekwencje z tego, co wyprawiają nasi przywódcy różnoracy z sumieniem Polaków. 

   Sumienie to ważny i bardzo delikatny organ, ale wystarczy poddać je swoistej terapii - może być szokowa, albo długotrwała - żeby je rozregulować lub całkiem wyłączyć. Pamiętam przeczytane gdzieś wyznanie płatnego zabójcy, który powiedział, że najtrudniej jest zabić pierwsze siedem osób, potem strzela się jak do kaczek - sumienie już nie działa. Można też długo i subtelnie "pracować nad  człowiekiem" człowieka - efekt będzie ten sam. 

   Jest coś takiego jak sumienie narodu - jakiś moralny kompas, który sprawia, że dana społeczność uznaje coś za dobre albo obrzydliwe, przyzwala na coś lub przeciwko czemuś ostro protestuje. 

   Do pracy nad sumieniem narodu angażuje się dwóch graczy, nazwijmy ich bardzo ogólnie: religią i polityką: głosząc hasła o wartościach, tożsamościach, zagrożeniach i reakcjach na nie - o ile przywódcy religijni byli nimi od dawna, a politycy wcześniej próbowali tej roli bez większych sukcesów - pamiętam, gdy sekretarz partii, dyrektor naszej szkoły radził mi szczerze: "myśl sobie co chcesz, ale pamiętaj, że musisz zdać maturę i pójść na studia" - to wygląda na to, że to politycy przejęli pałeczkę w formowaniu zbiorowego sumienia obywateli i mają na tym polu duże osiągnięcia. . 

   Dla religii sumienie to obszar działania jeśli nie jedyny, to być może najważniejszy. Katechizm Kościoła Katolickiego wiele razy do niego się odnosi - choćby jeden cytat: 

W głębi sumienia człowiek odkrywa prawo, którego sam sobie nie nakłada, lecz któremu winien być posłuszny i którego głos wzywający go zawsze tam, gdzie potrzeba, do miłowania i czynienia dobra a unikania zła, rozbrzmiewa w sercu nakazem... Człowiek bowiem ma w swym sercu wypisane przez Boga prawo... Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa. (1776) 

   Na polu formowania sumienia narodu religia i polityka z natury będą wobec siebie w opozycji: religia studzi absolutystyczne zapędy władców przypominając im, jest Ktoś ponad nimi, kto widzi w ukryciu (Mt 6,6), że w Nim mają swój Sąd Najwyższy i Ostateczny. Religia kwestionuje niektóre upolitycznione definicje "swojego-obcego", gdy przypomina, że moim bliźnim jest nie tylko twój współplemieniec, ale także obcy, słaby, bez dowodu, paszportu, także ten nielegalny: w Stanach są zakonnicy, którzy nie mają do końca uregulowanego pobytu w tym kraju; religia wreszcie relatywizuje pewne pojęcia uznawane za dogmaty - np. ojczyzna: tak, Jezus przykazuje być dobrym obywatelem, płacić podatki (Mt 17,24-27), Jeremiasz zachęca wygnańców:

Starajcie się o pomyślność kraju, do którego was zesłałem na wygnanie. Módlcie się do Pana za niego, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność. (Jr 29,7) 

ale równocześnie chrześcijanin nie może zapomnieć, że jego ojczyzna jest w niebie (Flp. 3,20), także pojęcie granicy zostaje jakoś zrelatywizowane w obrazie "muru wrogości", który Chrystus w sobie obalił czyniąc podzieloną ludzkość jednością (Ef 2,14) - chroni to przed pokusą kultu czy sakralizacji jakiejś nacji czy przestrzeni. Jan Chrzciciel upomina Heroda: "nie wolno ci... " (Mk 6,18), Jezus podważa autorytet i roszczenia przywódców Izraela... Nic dziwnego, że chrześcijanie byli i bywają  postrzegani jako wrogowie systemów totalnych, które postawiły naród, klasę, jakieś indywiduum na najwyższym piedestale, któremu trzeba złożyć jakiś ślub lojalności czy ubóstwienie. 

W sztandarowym haśle, zawołaniu: Bóg, Honor, Ojczyzna widzę genialną intuicję naszych ojców - to jest właściwa kolejność - ona utrzymuje ten "układ" w równowadze i chroni przed wynaturzeniem.  

   Religia wobec polityki (i innych sfer aktywności człowieka) pełni rolę sędziego - nie ma mocy sprawczej, nie ma władzy, ale pokazuje wartości, osądza, upomina, przestrzega… tyle. Jej jedyną siłą jest głos, który brzmi, który osądza, który nie daje spokoju, to echo janowego: "nie wolno ci... ". 

  Religia może jednak ustawić się wobec polityki w innej roli - w roli sługi. Może robi to dlatego, że postrzega w polityce sprzymierzeńca w swojej walce o dobro, może protektora, mecenasa, nie wiem co jeszcze… w każdym razie sojusz ołtarza i tronu nie jest współczesnym wynalazkiem. Już w Biblii mamy tego wymowną ilustrację: 

Wówczas zwrócił się Achab, król izraelski, do króla judzkiego, Jozafata: «Czy pójdziesz ze mną przeciw Ramot w Gileadzie?» … Jozafat rzekł królowi izraelskiemu: «Najpierw zapytaj, proszę, o słowo Pana». Król izraelski zgromadził więc czterystu proroków i rzekł do nich: «Czy powinienem wyruszyć na wojnę o Ramot w Gileadzie, czy też powinienem tego zaniechać?» A oni odpowiedzieli: «Wyruszaj, a Bóg je odda w ręce króla!» Jednak Jozafat rzekł: «Czy nie ma tu jeszcze jakiegoś proroka Pańskiego, abyśmy przez niego mogli zapytać?» Na to król izraelski odrzekł Jozafatowi: «Jest jeszcze jeden mąż, przez którego można zapytać Pana. Ale ja go nienawidzę, bo mi nie prorokuje dobrze, tylko zawsze źle. Jest to Micheasz, syn Jimli»…. Ten zaś posłaniec, który poszedł zawołać Micheasza, powiedział mu tak: «Oto przepowiednie proroków są jednakowo pomyślne dla króla. Niechże więc twoja przepowiednia będzie taka, jak każdego z nich, żebyś zapowiedział powodzenie». (2 Krn 18,3-7.12)

   Ten epizod ilustruje zarówno służalczą funkcję religii - 400 nadwornych proroków, opłacanych przez niego, którzy niezmiennie przytakują królowi - i jej funkcję sędziego w osobie Micheasza, który ma odwagę głosić Słowo Boga krytyczne wobec królewskich pomysłów, dlatego przez niego znienawidzony. 

   Religia - gdy przestaje osądzać politykę - staje się jej służebnicą, dostarcza jej tak potrzebnego “paliwa” mówiąc: Bóg jest z nami, Bóg tego chce… walczysz w Bożej sprawie; kreuje bohaterów w wojnie, która staje się święta; przekonuje pobożnych, lecz niezdecydowanych. Polityka potrzebuje uwielbia takiego sojusznika, który uświęca jej czasem bardzo nieświęte działania. 

   Gdy słucham i czytam komentarze tego, co dzieje się na granicy (zacząłem pisać ten tekst na początku października) do ostatnich wydarzeń na granicy - nabieram przekonania, że religia oddała pole polityce: milczenie "ludzi religii" sprawia, że dzisiaj to nasi politycy kształtują sumienia Polaków, a pobożni obywatele mają dostrzec w ich działaniu opatrznościowych mężów wysłanych przez Boga, by nas uratowali od zła wszelkiego. Dlatego człowiek religijny powinien stać murem za swoimi przywódcami, choćby ich działania były skądinąd wątpliwe moralnie. 

   Ten swoisty sojusz polityczno-religijny przynosi pożądane skutki: nie ma takiej historii, która byłaby zdolna poruszyć zbiorowe sumienie narodu: zdjęcie zziębniętego człowieka, spojrzenie proszące o litość, bezbronne dziecko, matka, ba... nawet śmierć - nie wzrusza nikogo, a przynajmniej tych, których wzruszać powinna. To, że odsyła się ludzi do lasu, że mogą umrzeć i umierają - nie robi większego wrażenia: znowu obojętna mina: po co się tu pchali?!!! sami sobie winni… zapłacili przecież… 

   Także terminologia chrześcijańska przestała mieć jakiekolwiek zastosowanie. Słowa takie jak: człowiek, bliźni, twój brat/siostra, nawet kobieta, dziecko - zostały zastąpione określeniami: amunicja, broń, zboczeńcy, terroryści, nachodźcy, nielegalni migranci - to jest szturm, atak demograficzny. To nic, że na zdjęciu widzisz rodziny z małymi dziećmi - sumienie uformowane przez polityków, pobłogosławione głośno lub cicho przez religię - nie reaguje, nie burzy się: przeżyją? umrą? co mnie to obchodzi - wynocha stąd!!! 

   To zmodyfikowane sumienie zajmuje się także nielicznymi (może nie tak nielicznymi, ale to dzisiaj ludzie z marginesu), którzy coś mówią: jesteśmy naiwnymi lewakami publikującym łzawe komentarze, które służą Putinowi czy Łukaszence. Nawet wrażliwe sumienia obrońców życia nie reagują, gdy chodzi o życie w pasie przygranicznym - a ponoć każde życie jest święte - czyżby tylko polskie życie było święte od poczęcia aż do naturalnej śmierci??? Panowie, eksperyment na sumieniu narodu się wam udaje - a choć sztandarowe hasło piszemy ciągle tak samo, to jednak czytamy je inaczej: OJCZYZNA, którą BÓG wybrał i tak wyróżnił, mesjasz narodów, a HONOR odłóżmy sobie na lepsze czasy… 

   Tym sposobem eutanazja stała się legalna w Polsce. Jeśli ktoś dzisiaj wypycha ludzi do lasu w temperatury niedalekie od zera - na co liczy? że pójdą do Mińska? Wszyscy dobrze wiedzą co ich czeka po drugiej stronie - skazuje ich na śmierć. Jedyne zmartwienie, by umarli na białoruskiej ziemi. Ponoć śmierć z wychłodzenia nie jest bolesna - to was pociesza panowie? Szkoda mi także tych, którzy pokazują tym ludziom drogę w las. Nawet jeśli dadzą im przedtem cukierki i butelkę napoju energetycznego? Sumienia do końca nie da się wyłączyć i ono wyrzuci kiedyś te historie... 

Nie wiemy co dzieje się na granicy, bo zadbano o to, by nikt tego nie widział… Jednak uwaga: “Ojciec twój, który widzi w ukryciu odda tobie” (Mt 6,6). Jak praworządne państwo chce odesłać ludzi, których nie może przyjąć, którzy są dla tego państwa zagrożeniem to niech zrobi to przez przejście graniczne, albo deportuje do kraju pochodzenia - spychanie do lasu kobiet, dzieci, które może być dla nich wyrokiem, u nas nazywa się “zastosowaniem procedury z Rozporządzenia MSWiA z dnia 20 sierpnia 2021 roku" - co jest znowu manipulowaniem sumieniem. I co, nie jesteśmy państwem prawa? wszystko lege artis. Zmutowane sumienie klaszcze i podziwia - nasi dzielni politycy kolejny raz uratowali nasz kraj. 

Kiedyś... jak już nie było innych argumentów wołano: Ludzie, sumienia nie macie? Mamy, ale politycznie zmodyfikowane. 

Historia uczy, że z takiej drogi nie ma odwrotu: kłamstwo tuszuje się kolejnym kłamstwem, jedno przestępstwo kolejnym, aż do obłędu. Obłędu, w którym wszyscy zaczniemy się wzajemnie niszczyć. Czy ktoś jest jeszcze w stanie to zatrzymać?




po-sługa czy powódź słowa...

19 kwi, 2021,
Nie lubię gadać za dużo. Jednak czuję czasem takie oczekiwanie bym jednak gadał, napisz coś, powiedz, tu konferencja, tu wykład... nie wydaje mi się, bym miał coś szczególnego, ciekawego do powiedzenia, więc staram się mówić jak już słowo mnie rozsadza i tak czasem nabrzmiewa, że nie mogę wytrzymać... 

Pandemia zatrzymała nas w wielu przestrzeniach, ale rozbudziła w sposób niekontrolowany jedno: gadanie - gadanie na żywo, gadanie nagrywane, gadanie na tematy wszelakie... zrobił się nam Hyde Park - każdy może stanąć i dzielić się swoimi mądrościami. Nie powiem, jest tak wiele mądrych słów, mądrych ludzi, których mogę dzięki temu usłyszeć - że wydaje mi się, że wszystko już zostało powiedziane, na każdy temat i w każdy możliwy sposób - wystarczy tylko nacisnąć START i wszelkie mądrości płyną z głośnika... 

Można na to podskakiwać jak osioł w Szreku, żeby mimo wszystko ktoś mnie wybrał w tym zalewie mówców - można udać się do sieciowego niebytu... przypomina mi się wtedy zasada o. Augustyna Jankowskiego, który przed napisaniem kolejnej książki badał co na polskim rynku na ten temat napisano... jeśli napisano dość i dobrze, szukał sobie innego tematu... 

Na razie nie znalazłem takiego tematu, na którym bym się troszkę znał, a w którym nie było przynajmniej 20 mówców motywacyjnych... (nawet o pieczeniu chleba znajdziesz 100 filmików) więc poszukam sobie innego zajęcia... 

że Zmartwychwstał...

11 kwi, 2021,

Pusty grób jest jedynie dowodem na to, że tam Go nie ma... niczym więcej... dzisiaj znakiem Zmartwychwstałego jest wspólnota opisana w Dziejach Apostolskich:


Jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich, którzy uwierzyli. Żaden nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne. Apostołowie z wielką mocą świadczyli o zmartwychwstaniu Pana Jezusa, a wielka łaska spoczywała na wszystkich. Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży, i składali je u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby.

Taki Kościół - jak sam Zmartwychwstały - pojawia się tu i tam, z zaskoczenia, ku zdziwieniu i zakłopotaniu nawet tych gorliwych. Prowokuje, gorszy, budzi niedowierzanie...

Aż do czasu, kiedy przyjdą mądrzy i roztropni, przeliczający zyski i straty, albo węszący w tym dobry interes... i znowu trzeba zaczynać od początku...


Photo by Colin Cochrane from FreeImages

faryzeusz i celnik - reaktywacja

13 mar, 2021,

Dostałem smsa od Agnieszki: Ojcze, to już rok jak zmarł pan Sławek... już rok jak nie widzę go w tyle kościoła. Często wystawał przed naszym kościołem, ale to nie było dla niego jedynie miejsce zbierania jałmużny... co jakiś czas przychodził do spowiedzi, a jego ulubionym miejscem była ostatnia ławka w kościele, przy samych drzwiach...  i potem szedł w procesji do Komunii, na samym końcu. Gdy podchodził kiwał tylko głową, że nie - znaczy prosi o błogosławieństwo. Robiłem mu znak krzyża na czole i odchodził. 

Nie był świętym człowiekiem, jego życie nie było wzorem dla innych, miał wady i nałogi, z którymi próbował walczyć... z marnym skutkiem. 

Miał świadomość tego kim jest, swoich życiowych "nieosiągnięć" i było w tym jakieś otwarcie na Boga, które odnajduję w bohaterze dzisiejszej Ewangelii - celniku, który modli się w świątyni. Obaj stawali przed Bogiem w pełni świadomi tego, kim są. 

Od roku nie ma go ani przed kościołem, ani w kościele... wielu naszych parafian nawet tego nie zauważyło, wielu odetchnęło z ulgą, bo już nie śmierdzi. Zniknął p. Sławek, Romowie wyjechali na chwilę do Rumunii uporządkować dokumenty - jest znowu ładnie wokół naszej świątyni... A może  tacy celnicy czynili naszą modlitwę miłą Bogu i usprawiedliwiali naszą pobożną religijność? 


Photo by liz hiers from FreeImages

mąż boży...

24 sty, 2021,
przeszedł przez życie nikomu źle nie czyniąc, lecz też nie kochając nikogo... może poza własną doskonałością

czystego spojrzenia droga...

3 sty, 2021,


    Są słowa, które pokazują drogi czy przestrzenie zupełnie nowe i zaskakujące... które uruchamiają człowieka ku celom do tej pory nieznanym... Są jednak i takie słowa, które tłumaczą ci drogę, którą idziesz od dawna,... niby wiesz, czujesz, że to właściwy kierunek, ale stajesz zakłopotany, gdy ktoś uparcie przepytuje ciebie: a czemu? a dlaczego? Szukasz uzasadnień, jesteś nieprzekonujący, ale dalej uważasz, że robisz dobrze... 

    Uwielbiam św. Augustyna, gdyby żył ściągałbym jego kazania z youtube... spisywał myśli... na szczęście dużo jego w czytaniach Liturgii Godzin i choć - jak powiada pewien prezbiter - przeczytałem tę książkę już wiele razy, jednak pewne słowa dotarły dopiero teraz... chyba w myśl wschodniego powiedzenia, że: "gdy uczeń jest gotowy mistrz przychodzi". 

   W Dziele Pomocy zatrudnialiśmy wielu pracowników (często odwołuję się do tego okresu mojego życia - to nie nostalgia za... ale okres, kiedy czułem się podmiotem decyzji, za które brałem odpowiedzialność) nigdy nie przyszło mi do głowy, aby prosić kogokolwiek o "świadectwo moralności" od proboszcza, czy dopytywać się o praktyki religijne, czy wiarę w ogóle. Interesowało nas jedynie czy on/ona potrafi dobrze, z oddaniem służyć ludziom... pytaliśmy się jedynie czy ma świadomość, że rozpoczyna pracę w organizacji katolickiej i czy jest gotowy/a szanować nasz system wartości... Wyszedł nam przedziwny mix pracowniczy - bardzo gorliwi i pobożni, "katolicy środka", niekatolicy, i ludzie zupełnie z kościołem niezwiązani...  

    Czuliśmy, że robimy właściwie i argumenty pobożnych i gorliwych - choć miały swój ciężar i atrakcyjność: w katolickiej instytucji powinni pracować wzorowi katolicy - mnie nie przekonywały. Czułem, że w takim miejscu jak to, gdzie służymy potrzebującym bez pytania ich o metrykę chrztu, jest miejsce także dla tych, którzy takiej metryki sami nie mają - o ile interesuje ich ofiarna służba bliźniemu w potrzebie, a nie wygrzewanie stołka przy biurku... 

i teraz św. Augustyn, który dzisiaj zdaje się mówić: chłopie, tak trzymaj!!! Pozwólcie na dłuższe cytaty:

Przyszedł sam Pan, nauczyciel miłości i miłości pełen, wypełnić na ziemi swoje słowo i pouczył nas, że w podwójnym przykazaniu miłości jest zawarta cała nauka Prawa i Proroków.
Bracia! Rozważmy wspólnie, na czym ono polega. ... A więc pamiętajcie stale o tym, że macie miłować Boga i bliźniego: "Boga całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem, a bliźniego jak siebie samego". (...)
Miłość Boga jest pierwsza w dziedzinie przykazania, a miłość bliźniego pierwsza w porządku wykonania. Ten, który ci wskazał owo podwójne przykazanie miłości, nie polecił ci najpierw miłować bliźniego, a następnie Boga, lecz najpierw Boga, a potem bliźniego.
Ty jednak nie oglądasz jeszcze Boga, ale miłując bliźniego, stajesz się godnym ujrzenia Boga. Gdy miłujesz bliźniego, twoje spojrzenie staje się czyste, aby mogło ujrzeć Boga. Wyraża to jasno święty Jan w słowach: "Kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi".
Oto zostało ci powiedziane: Miłuj Boga. A jeśli mi powiesz: Pokaż mi Tego, którego mam miłować, cóż ci odpowiem, jeśli nie to, co powiedział Jan: "Boga nikt nigdy nie widział". Abyś zaś nie sądził, że wobec tego nie możesz w ogóle oglądać Boga, posłuchaj słów Apostoła: "Bóg jest miłością; kto trwa w miłości, trwa w Bogu". A więc miłuj bliźniego i rozpoznaj w sobie źródło tej miłości, a w nim dojrzysz Boga w takiej mierze, w jakiej to jest możliwe.
Zacznij więc miłować bliźniego: "Podziel się swoim chlebem z głodnym, wprowadź w dom biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przyodziej i nie odwracaj się od współziomków". A co ci przyniesie takie postępowanie? "Wtedy twoje światło wzejdzie jak zorza". Oto twoim światłem jest Bóg. Jest On jak zorza, bo wzejdzie dla ciebie po ciemnej nocy czasu tej ziemi; to światło nie wschodzi ani nie zachodzi, ponieważ trwa zawsze.
Miłując bliźniego i troszcząc się o niego, przemierzasz drogę. Jaką drogę? Drogę wiodącą do Boga, którego mamy miłować całym sercem, całą duszą i całym umysłem. Nie doszliśmy jeszcze do Boga, ale mamy z sobą naszego bliźniego. Umiej więc znosić tego, który ci towarzyszy w drodze, abyś doszedł do Tego, z którym pragniesz pozostać. Traktat 17,7-9

    Nie wiem czy św. Augustyn odkrył tę drogę na drodze refleksji i modlitwy czy doświadczenia życia... może jedno i drugie, ale mój chrześcijański background był przez długie lata odpowiedzialny za to, że to podwójne przykazanie miłości było zawsze i tak samo odczytywane: najpierw... potem... 

dopiero historie ludzi i ich zmaganie się z "problemem Boga" uświadomiły mi, że można zacząć od człowieka i ta służba stać się może drogą do Tego, którego istnienia w ogóle nie brało się pod uwagę...  Może dlatego mam ogromny szacunek do tych wszystkich, którzy z wielkim oddaniem poświęcają się innym, czy to będzie Vilde: młoda szwedka, z którą razem organizowaliśmy koncert świąteczny dla osób doświadczających bezdomności w Krakowie, teraz na wolontariacie medycznym w Syrii... czy to będzie Magda, cała w tatuażach, która regularnie strzyże panów w schronisku i nie wygląda na panią z kółka różańcowego... nigdy nie rozmawialiśmy o Bogu, nigdy nie próbowałem ich nawracać czy pytać o ich wiarę.... teraz wiem dlaczego - dzięki Augustynie z Hippony - bo oni są już na drodze do Niego, oni/one i ja nie doszliśmy jeszcze do Celu...   często to wina nas.. tych pobożnych i gorliwych, że "tamci" nie czują się z nami na jednej drodze, albo nawet, że jesteśmy dla siebie opozycją.... 

a przecież na końcu czeka nas wszystkich wielkie zdziwienie: "Panie, kiedy widzieliśmy Cię...???" Tylko, że powody naszego zdziwienia mogą być diametralnie różne: "tamtych", że znaleźli Tego, którego nawet nie szukali, a nasze - że tak się przed nami ukrywał.... 

I nie mylił się dr Żurowski, gdy powtarzał swoje maksymy: "przez ludzi do Boga..." ;)

Photo by Charlie Balch from FreeImages




uwaga lawiny... czyli świąteczny coming out...

23 gru, 2020,
   
   "Wznoszę swe oczy ku górom..." - mówi psalmista, a ja w tym okresie odkrywam siebie w obrazie człowieka, który patrzy na wielką górę przed sobą. Ta góra jest pokryta wielką czapą śniegu, jest go tak wiele, że za moment te białe masy ruszą z impetem na dół i biada temu, kto nieroztropnie znajdzie się na ich trasie... 
    Ta lawina to wszystkie smsy, mmsy, maile, filmiki, gify, wiadomości na messengerze, whatsuppie.. czymkolwiek... śmieszne i poważne, długie i krótkie, głęboko refleksyjne i banalne... prostota i ekonomia każą przygotowywać hurtowe przesyłki, które już zaczynają powoli spadać na dół - bo przecież lawina - jak i wiosna - ma swoich zwiastunów. To wszystko gromadzi się, wzbiera tam na na górze, aby jutro spaść na mnie wcale nie znienacka... planowo, niezawodnie... a ja?  Im bardziej przybywa mi lat, tym wyraźniej odkrywam w sobie - a raczej przyznaję się coraz bardziej otwarcie (i to jest mój coming out) to tego, że jestem świątecznie aspołeczny - lubię ludzi, generalnie... lubię święta, lubię prezenty i niespodzianki... ale nie lubię życzeń.... dopadają mnie jak komary latem nad Odrą... najgorsze, że nie wypada się opędzać, trzeba też cierpliwie "odżyczać". 
    We Włoszech nie było problemu - tam funkcjonuje genialny wynalazek typu "buon": działa nie tylko na dzień dobry, dobranoc czy dobry wieczór, ale na wszystkie uroczystości, jubileusze, święta nawet smacznego (słynne papieskie: buon pranzo). Słyszałem jak spikerka w telewizji życzyła latem telewidzom dobrego upału: buon caldo... można? a jakże... a u nas nie tak prosto... trzeba głęboko, do dna... teologicznie, sentymentalnie., najważniejsze, żeby było oryginalnie...

    Gdy patrzę na tę wzbierającą lawinę, która za chwilę spadnie i porwie mnie ze sobą myślę o jednym - poszukam schronienia: jakaś piwniczka, mały bunkier... schowam się tam i przeczekam lawinę... jak już przeleci, jak już wszystko ucichnie to powoli wyjdę na zewnątrz i znowu będzie jak zawsze.... będziemy dla siebie zwyczajnie mili, będziemy się pozdrawiać z uśmiechem życząc sobie co najwyżej miłego dnia i wszystkiego dobrego...  

     Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że tymi słowami nie zatrzymam lawiny... bo ci, którzy majstrują już swoje wiadomości nie przeczytają tego mojego wyznania, a przeczyta je natomiast te parę osób, które chciałbym usłyszeć w tym czasie...  i boję się, że uciszę je ostatecznie... takie małe świąteczne dramaty... 

choć jest jakiś związek między płatkami śniegu, a lawiną, to jednak uwielbiam tylko te pierwsze...  Buon Natale!

Photo by waylett21 from FreeImages



aleja gwiazd cmentarna...

2 gru, 2020,
    Michał odszedł dwa tygodnie temu. Pokonał go PESEL, choroby serca i na koniec covid-19. Był pierwszym mieszkańcem schroniska, z którym się zaprzyjaźniłem - lubił rozmawiać na tematy religijne, społeczne - krytyczny, choć zaangażowany uczestnik życia Kościoła. Mówił o sobie "czarna owca", że nie pasuje to tego towarzystwa, wolał własne ścieżki życia i myślenia. Niektóre z naszych rozmów trafiły na FB (jeden z przykładów)

    Miejsce pogrzebu to cmentarz w Kiełczowie - nowy, z ogromnym "potencjałem" - zważywszy na wielkie przestrzenie do zagospodarowania, czym nie mogą się pochwalić inne wrocławskie cmentarze.

    Pierwsze zaskoczenie - pozytywne - mamy zarezerwowaną kaplicę i możemy odprawić Mszę św.  za zmarłego - uczestniczyłem już w paru "pogrzebach socjalnych", które ograniczały się do prostej ceremonii pożegnania przy samym grobie. 
Po mszy ruszamy w kondukcie do grobu. Idziemy szeroką aleją za kapicą i po chwili dostrzegam charakterystyczny namiocik, który teraz zwykło stawiać się nad grobem... próbuję skręcić w tę stronę, ale nie... my idziemy twardo prosto. Dziwne, bo tam już tylko łąki. 

    Wtedy mnie oświeciło - miejsce dla ludzi wykluczonych za życia, dla tych "z marginesu" jest w miejscu im właściwym - na marginesie cmentarza!!! Więc idziemy jeszcze z kilometr, albo dłużej przez puste kwatery cmentarza, które za parę-paręnaście lat staną się tętniącą grobami nekropolią zasypując tym samym tę gorszącą przepaść jaka dzisiaj zionie między nieboszczykami - tymi "normalnymi", a tymi "z ulicy"... czas jak zwykle wszystko wyrówna, zasypie, pokryje - tak jak zygzaki okopów niemieckich na łąkach nad Odrą w Nowej Soli, gdzie bawiliśmy się jeszcze jako dzieci w chowanego -  dzisiaj próżno szukać po nich śladu. Kiedyś będą leżeli obok siebie - jak równy z równym: bo tak jest naprawdę w umieraniu - ale dzisiaj starannie segregujemy ludzi, za życia i po śmierci  - "Biedni stali się częścią ludzkiego wysypiska i traktowani są jak odpady, pasożyty społeczeństwa" - napisał kiedyś papież Franciszek. 

   
    
    Dochodzimy wreszcie na sam koniec cmentarza - tam już pokaźna liczba "braci i sióstr oddzielonych". Na miejscu kolejne zaskoczenie: jestem zwolennikiem prostoty i minimalizmu w temacie pochówku - będąc zdania, że "mauzolea nagrobkowe", marmury itp. są bardziej wizytówką dla żyjących, kolejną formą pokazania siebie wobec innych, niż czymś, czego akurat teraz potrzeba zmarłemu/zmarłej... dlatego amerykańska prostota funeralna zawsze mnie fascynowała: zwykły, pionowy kamień z napisem i trawka na równo, tak, żeby można było łatwo przejechać wokoło kosiarką...







    Są takie nagrobki, które nawiązują jakoś do życia, profesji zmarłego: artysty, muzyka, prawnika, naukowca... - czasem bardzo gustowne i trafione. Po pół wieku życia na tej planecie niełatwo mnie czymś zaskoczyć, ale zmroziła mnie teraz ta potoczna, dramatyczna adekwatność osoby do jej nagrobka. 
   Nieduży otwór w ziemi, do którego wkłada się urnę przykrywając go... płytą chodnikową. Tak, zwykła betonowa płyta chodnikowa staje się nagrobkiem "ludzi ulicy"!!! No nie do końca, pan jeszcze pomaże ją silikonem i przylepi do niej tabliczkę i nagrobek gotowy. 
Jakież to prawdziwe: dla wielu z tu pochowanych ulica bywała domem - może okazjonalnie, może na dłużej - więc i po śmierci pozostają z ulicą związani... na zawsze... 











    Patrząc na ten rząd płytek z chodnika pomyślałem sobie o alejach, gdzie "gwiazdy" odciskają swoje dłonie czyniąc ten kawałek nawierzchni szczególnym. Gdy nasze lokalne czy światowe sławy odciskają swoje dłonie od góry, to ci, których chowamy na tym cmentarnym ekstremum odcisnęli swoje życie od dołu tego chodnika... spośród leżących tutaj znam tylko dwóch: Michała i Zygmunta... wiem, że starali się żyć przyzwoicie, a największą tajemnicę swojej wielkości i kruchości zabrali ze sobą... czy to nie wystarczy, by przejść do historii? 

   Chciałoby się powiedzieć: "niech wam chodnik równym będzie" w Nowej Jerozolimie, takiej jaką maluje przed nami Jan Apostoł: A mur jego jest zbudowany z jaspisu, a Miasto - to szczere złoto do szkła czystego podobne. A warstwy fundamentu pod murem Miasta zdobne są wszelakim drogim kamieniem... A dwanaście bram - to dwanaście pereł: każda z bram była z jednej perły. I rynek Miasta - to czyste złoto, jak szkło przezroczyste. (Ap 21,18-21). Jest tam już was trochę i ciągle przybywa... więc jesteśmy umówieni na tym złotym rynku, dobrze?

spotkanie vs. nagranie

28 lis, 2020,


Pandemia zmusiła nas do szukania innych form obecności i spotkania... o ile jeszcze sesja online na żywo jest czymś, co podpada pod moją definicję spotkania, to trudno mi bardzo odnaleźć się w nagraniach. 
spotkanie jest czymś, co dzieje się tu i teraz - ono się nigdy nie powtarza, nawet jeśli mamy do czynienia z tymi samymi osobami - bo przecież dzisiaj jestem taki właśnie, może się nie wyspałem, może coś zaprząta mój umysł czy pracuje we mnie... każdego dnia moje "dzień dobry" będzie jakoś inne.... ba, zauważyłem, że mówiąc sześć kazań jednego dnia każde było jakoś inne od siebie... zależy to nie tylko ode mnie... ale przecież widzę twarze osób, które próbują mnie słuchać, one też wprost lub nie wpływają na mnie.... dlatego każde spotkanie jest jak koncert na żywo - jedyny w swoim rodzaju, już się nie powtórzy - dlatego mimo dostępności świetnych nagrań ludzie będą chodzić do filharmonii...
Dlatego właśnie nie cierpię nagrań - po pierwsze nie wiem do kogo mówię - patrzy na mnie oko kamery i jedynym słuchaczem staje się kamerzysta (nota bene jego żywe reakcje mimiczne na moje słowa coś mi rekompensowały) - bez słuchaczy realnych czuję się zagubiony... tracę wątek, koncentruję się na sobie, na tym jak układam zdania i jak brzmią moje słowa bardziej niż na samym przekazie... 
to co mówię - wypowiadam dajmy na to o godzinie 10.00 5 grudnia.... ale mam świadomość, że innego dnia, o innej godzinie powiedziałbym to inaczej... widząc inne (jakieś) twarze inaczej dobierałbym słowa, przykłady... a nagranie zamraża mnie w jakimś momencie historii, wyrzuca z kontekstu w którym osadzam siebie i to co mówię i czyni to nagranie dostępnym - dziecku, emerytce, w Polsce, za granicą - o północy i o 7.00 rano... to już nie przypomina żadnego spotkania, ale staje się konferencją, dawką wiedzy, informacji. odartą, z tego wszystkiego, co czyni to wydarzenie niepowtarzalnym... dlatego nie nagrywam niczego, co mówię, nie zachowuję tekstów kazań czy konferencji - to się wydarza tu i teraz... i jeśli wydarzy się coś podobnego, to będzie tylko podobne... 
są tacy, którzy potrafią przeżywać w taki sposób nagrania, że stają się one formą spotkania z tym, który go słucha/ogląda... mnie to raczej nie wychodzi...

po zakończeniu ostatniego nagrania, gdzie mówiłem o doświadczeniu służby ubogim kamerzysta powiedział mi na odchodne: Ojcze, dziękuję za Dzieło! a ja poczułem, że w tej godzinie jednak z kimś się spotkałem... z nim jednym, a reszta... to nagranie, które żyje już swoim życiem... 

Photo by ryu uuu from FreeImages

ŚDU - wszystko zaczyna się od myślenia...

15 lis, 2020,

Księga Mądrości rozpoczyna się takimi słowami: 

Umiłujcie sprawiedliwość, sędziowie ziemscy! Myślcie o Panu właściwie i szukajcie Go w prostocie serca! (1,1)

Dobre życie, skuteczne działanie, dobro, którego dokonuje człowiek - wszystko zaczyna się od właściwego myślenia... potem to już z górki. 

Parę błędnych założeń na początku - i całe późniejsze działanie, nieważne czy z zaangażowaniem, pasją, poświęceniem... skazane jest na porażkę. Dlatego pierwsze zdania Mędrca - myślcie właściwie!!! 

Nie jestem fanem eventów samych w sobie - Dzień taki dzień siaki... irytuje mnie świąteczna dobroć kogoś, kto przez cały boży rok będzie czuł się upoważniony do obojętności... bo tego dnia zrobił coś ekstra....

Taki dzień na sens, bo może być WYDARZENIEM - czymś, co ZMIENI, choćby trochę MYŚLENIE o... ubogim, o pomaganiu, o zwierzętach... czymkolwiek... potrzeba nam lekcji właściwego myślenia...  starożytność w Mądrości widziała klucz do rozwiązania wszystkich problemów życiowych człowieka... boję się pomyśleć, gdzie szukamy tego klucza dzisiaj... 

Myślmy więc właściwie!!! 

miecz demokracji

24 paź, 2020,
kto demokracją wojuje, od demokracji ginie...

Wisia już czeka...

22 paź, 2020,
Wczoraj odszedł Leszek. Nie dożył setki, niewiele mu brakło, ale nie miał takich ambicji - mówił przed paroma laty, że ma jeszcze jedną sprawę do załatwienia, a potem już do Wisi - do swojej Wiktorii. Był sprawny prawie do końca, a chwilę przed śmiercią powtarzał tylko: "Wisia już czeka... Wisia już czeka...". 

Najważniejsza podróż jego życia, ma cel... ma twarz...Wiktorii - kobiety, z którą przeżył prawie 65 lat. Leszek był bardzo religijnym człowiekiem, a jednak to twarz jego żony streszczała w tym momencie wszystko, w co wierzył i na co czekał. Myślę, że taka powinna być ta ostatnia podróż - nie gdzieś, ale do kogoś... i od kogoś.

Dla mnie najtrudniejszy był zawsze moment odjazdu i przybycia - w zasadzie było to tak częste, że się z tym oswoiłem: nikt cię nie żegna, nikt na ciebie nie czeka... nie liczę tu sytuacji, kiedy czeka na ciebie ktoś z twoim nazwiskiem lub nazwą konferencji, w której uczestniczysz - to miłe, pozwala ci poczuć się odnalezionym i zaopiekowanym w obcym świecie, ale nic więcej...  

Lubiłem patrzeć - najczęściej siedząc w pociągu, bo lotnisko szybko rozdziela strony - na żegnających się, albo witających ludzi. Pamiętam ten jeden raz, kiedy moi parafianie chcieli mnie odprowadzić na dworzec w Mediolanie - widocznie musiałem podzielić się z nimi moim "podróżniczym sieroctwem" - i czekali do odjazdu pociągu - niesamowite doświadczenie, gdy w obcym kraju i mnie ktoś odprowadza i macha mi na pożegnanie... 

Gdybym i ja miał dzisiaj wyruszyć w podróż Leszka czy myślałbym o kimś tam... do kogo idę? Trudny temat... święci są dla mnie za wielcy, by liczyć na ich komitet powitalny... Pan Jezus ma ważniejsze sprawy i poważniejszych gości na liście przyjęć.... myślę, że zadowoliłbym się tym, że - jak kiedyś w Nowym Jorku - przyjeżdżam do klasztoru, ktoś mi daje klucz i na drzwiach jednego z pokoi znajduję karteczkę: Henryk Cisowski - o.... mój pokój, w tym wielkim mieście i ja jestem u siebie...co za ulga ;)

Gdy jednak myślę o jakiś twarzach z tamtej strony, to widzę Zbyszka, Piotra, Jacka... nasze ostatnie pożegnania i powitania brzmiały zawsze tak samo: Paradiso... dziś wygląda to jakbyśmy się umawiali na spotkanie... jak we Wrocławiu pod pręgierzem czy w Krakowie: pod Adasiem.... I niezmiennie zastanawia czemu na końcu Mszy ślubnej jest to błogosławieństwo: 

Wśród świata bądźcie świadkami, że Bóg jest miłością, aby stroskani i ubodzy, doznawszy waszej pomocy, przyjęli was kiedyś z wdzięcznością do wiekuistego Boga

więc Leszek się nie pomylił... na finalnym przystanku życia ktoś na nas będzie czekał... to ta/to ci, których kochaliśmy - nie jakiś niebieski klucznik - i w ich twarzach rozpoznamy tę jedną Twarz, która wszystko streszcza i wypełnia i to będzie dopiero Paradiso... 

Photo by Dominik Tola from FreeImages

a co z nią będzie? (J 21,21)

20 wrz, 2020,

Często wracam do tego zdjęcia, do spotkania z tą śliczną, nieznajomą dziewczynką w trakcie naszej wprawy do jednej z wiosek na wyspie Palaui, gdzie pracują kapucyni z rdzenną ludnością wyspy. Patrząc na nią myślę, jak potoczą się jej losy? Jaka czeka ją przyszłość: czy skończy jakąś szkołę? Co będzie robić? czy podzieli los i historię biednych mieszkańców tej wyspy? Jak bardzo czas i miejsce urodzenia napiętnowały całe jej życie... to przecież nie jej wina, że mieszka na wyspie, gdzie nie ma ani prądu, ani tego, co nazywamy cywilizacją. A może to jej szczęście? A może to ona patrzy na nas, "z wielkiego świata", obwieszonych aparatami, goniących za wrażeniami bez cienia zazdrości? Tam właśnie żyją ludzie, którzy znają nasz cywilizowany świat i wcale nie pragną być jego częścią, żyją na jego obrzeżach, prosto, z tego, co im da morze i ziemia, a raczej las... żyją w społeczności, uważni na siebie nawzajem (ciekawe, oni nie wiedzą, co to zazdrość), żyją godnie - to, co jest ich domem jest dramatycznie proste, ale schludne i estetyczne...
Nigdy bym nie przypuszczał, że 25 rocznicę moich święceń będę przeżywał właśnie na tej wyspie, pośród tych prostych, ubogich ludzi... to jest najpiękniejszy prezent jaki mogłem sobie wymarzyć od Pana Boga. Potem "poprawiliśmy" jeszcze ten jubileusz Mszą w schronisku Brata Alberta we Wrocławiu... takiego jubileuszu nie miał chyba nawet papież Franciszek.

moja Pierwsza Komunia

12 wrz, 2020,
Jestem księdzem z długim stażem, ale pewne kościelne zjawiska powszechne mnie skutecznie ominęły i nie mam o to pretensji, wręcz przeciwnie - dziękuję za to Bogu... (nie udało mi się uciec tylko kolędzie, która w obecnej postaci ciągle jeszcze jest chodzeniem z tacą, choć tu też zachodzą pewne zmiany) 
Jednak co się odwlecze... pandemia wywróciła nasz świat doznań wszelakich do góry nogami i także moje kapłańskie życie doznało paru wstrząsów - jednym z nich była właśnie Pierwsza Komunia święta. 
Nie, to nie była zwykła Komunia jaką znamy z naszych parafii... tu wszystko było inne... 
Najpierw dlatego, że dzieci było... jedno ;) Tak, to była Pierwsza Komunia Łucji, której rodzice zdecydowali, że będzie ona w ich parafii rodzinnej ale w gronie rodziny i przyjaciół ze Wspólnoty. Drugie novum - księdza wybrała sama Łucja, a nie wiedzieć czemu wybrała właśnie mnie... nie próbowałem odmawiać, ba... poczułem się wybrańcem losu, zaskoczonym, że nawet dzieci mogą mnie lubić;) 

Potem też wszystko było inaczej. Najpierw ksiądz się spóźnił (miałem Mszę w Schronisku Brata Alberta i musiałem przemieścić się na peryferie Wrocławia). 

Na "normalnej" Komunii to ksiądz na pewno dostanie kwiaty od dzieci albo rodziców w podziękowaniu - tym razem kwiaty dostała Łucja ode mnie - prawda, że pasują? 


A potem miało być wprowadzenie Łucji do kościoła od drzwi wejściowych... taka mini-procesja. Myśl o tym, że ja będę szedł przodem, a ona sama za mną była dla mnie jakoś nie do przyjęcia, że poprosiłem ją: "podaj mi rękę" i weszliśmy razem... Teraz widzę, że przesadziłem z tym bukietem (szczerze powiem, że dostałem je chwilę wcześniej od "Brata Alberta" i pomyślałem, że zrobię z nich najlepszy z możliwych użytków - podaruję kwiaty kobiecie). Kwiaty są za wielkie, ale Łucja powiedziała, że chce z nimi wejść... 


   W tamtej chwili było to dla mnie takie spontaniczne i naturalne, ale dzisiaj, gdy patrzę na to zdjęcie przychodzi mi na myśl obraz ojca, który wprowadza swoją córkę do kościoła, aby oddać ją ukochanemu, którego wybrała... tak, w takich chwilach czuję się ojcem Henrykiem (patrz niekończące się dyskusje jak nas zwać), który podprowadza Łucję ku spotkaniu z Jezusem... to On na nią czeka, to On jest Tym, który sKOMUNIkuje/zjednoczy się z nią w nowy, szczególny sposób. Dla mnie był to bardzo ważny i chyba najbardziej wzruszający moment całej liturgii.

Potem było wszystko normalnie... w kościele było dużo dzieci, ale to ja miałem mikrofon, więc moc była mimo wszystko ze mną ;)


Gdy patrzę na to, jak Łucja, jak inne dzieci przeżywają liturgie, modlitwy... kościół, to wiem, że prawdziwa katechizacja, autentyczny przekaz wiary dokonuje się w rodzinie.

A na koniec - jak to zawsze bywa - muszą być podziękowania i wierszyki ;) No właśnie... u nas było natomiast dziękczynienie, uwielbienie Pana Boga - i to bez kartek i rymów, ale spontaniczne i radosne... zresztą zobaczcie sami


było dość chaotycznie, ale kto powiedział, że Pan Jezus lubi musztrę ;)



Prawdą jest. że "usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę" (Ps 8,3)

Taka była moja Pierwsza Komunia, albo lepiej - nasza Pierwsza Komunia: Łucji i moja... za co jestem bardzo jej i Panu Bogu wdzięczny... ja ojciec Henryk ;)


błogosławiona (nie)pamięć

19 sie, 2020,

    Nasza mama gaśnie w oczach... przeglądam w domu papiery, by zabrać do siostry całą dokumentację medyczną - gdzie mama teraz przebywa. W jednej z teczek jakaś złożona wpół tekturowa kartka - otwieram i zdziwiony czytam: dyplom, który dostałem w 1986 roku - I miejsce w konkursie.... Moje zdumienie jest podwójne: po pierwsze, że mama przechowała tyle lat tę ręcznie napisaną kartkę pośród papierów ważnych; po drugie, bo zupełnie zapomniałem o tym, że dostałem taką nagrodę. 
    Dobrze pamiętam tę pracę, ile było zabawy z przeciąganiem wiązek przewodów, poszukiwaniem wśród złomu metalowej szafy, która potem stała się sterownią dla bodajże sześciu stanowisk w pracowni elektrotechnicznej... ale o wyróżnieniu, nagrodzie, zabij mnie, zupełnie zapomniałem. I natychmiast - jak to u mnie - ten zwykły epizod staje się punktem wyjścia do dywagacji eschatologicznych. 
    Wielu próbuje dzisiaj mówić o tym, co myśli Bóg, kogo lubi, kogo nie znosi, kogo potępi, a kogo ocali - przecież to takie proste - a jak nie potrafisz jednym zdaniem rozwiązać tych kwestii, to kręcisz i nie warto cię słuchać...
   A Bóg odkrywa i ukrywa się jednocześnie pod serią obrazów, porównań, zjawisk: jest wojownikiem, jest czułym i wiernym kochankiem, jest mścicielem krwi, a nie ma Go w trzęsieniu ziemi tylko w łagodnym powiewie... Jego tron w niebiosach, ale oczy zwrócone na pokornego i ostatniego... jest siewcą, rybakiem, właścicielem winnicy, gospodarzem wesela, królem, budowniczym...  
    Mama  to - to chyba jedno z czytelniejszych "okien" Boga na ziemi: wiedział o tym już Ozeasz: "Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę - schyliłem się ku niemu i nakarmiłem je. (Oz 11,4), a pytaniem stwierdzał Izajasz: "Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie." (Iz 49,15). Nie ma na ziemi innej postaci, która bardziej niż matka może pomóc "dotknąć" Niedotykalnego. 
    Choć św. Jan do znudzenia powtarza: Bóg jest Miłością to jednak figura sędziego z sali rozpraw dostarcza nam więcej twórczych odniesień dla garnięcia naszej relacji do Niego. 

   Właśnie ten zapomniany dyplom przechowywany przez lata przez moją mamę uświadomił mi coś ważnego, o czym nigdy wcześniej nie myślałem: że gdy kiedyś stanę przed Nim skruszony, wpatrzony w we wszystkie moje porażki, winy, miernotę.... On nagle - nie wiadomo skąd - wyciągnie mi takie dyplomy, takie kwity, o których już dawno zapomniałem, albo wyparłem z pamięci - obraz winnego grzesznika lepiej się trzyma głowy niż to, że On nazywa nas synem/córką - i powie, a to pamiętasz? a tamto? i to nie będą rzeczy, których miałbym się wstydzić - więc może nie jesteś tak zepsuty i zły za jakiego siebie podajesz... i kolejny papierek przypominający mi, że tu i tam zachowałem się jak trzeba.... 

  Ten znaleziony papier pomógł mi też jeszcze inaczej odczytać scenę sądu ostatecznego z Ewangelii św. Mateusza: Pan przypomina im to, o czym dawno zapomnieli, albo wyparli - stojąc przed Panem skruszeni i niegodni - pamiętasz, gdy byłem głodny, dałeś mi jeść... ale ja? kiedy? no tak... całkiem o tym zapomniałem, to był taki biedny człowiek zrobiło mi się go żal.... ale, że Ty o takich rzeczach pamiętasz? i o tamtym, że pojechałem odwiedzić go w szpitalu? to było tak dawno temu... 

   Bóg, jak dobra matka, zbiera na mnie wszystkie te kwity, chowa je wśród pism ważnych, co więcej, każe napisać św. Pawłowi, że "Miłość nie pamięta złego..." co daje mi nadzieję, że On jednak o czymś zapomina... tak jak mama.... Wiem, że nie byłem dobrym synem, ale wiem też, że mama dzisiaj mi niczego nie wypomni, co więcej idealizuje jak może... raz jeden wyznała, że ilekroć mnie wkurzyła prawiłem jej kazania o tym, jaką jest matką - takie moje kaznodziejskie szlify. Miłość ma sklerozę na rzeczy niedobre.... Jeśli zachowasz pamięć o grzechach Panie, Panie, któż się ostoi? (Ps 130,3). 

   Wielu żyje z takim nieuleczalnym poczuciem winy, które nie pomaga w budowaniu relacji - ani z Bogiem, ani z ludźmi... a może trzeba poszperać i odnaleźć parę zapomnianych dyplomów, które przynajmniej naruszą misternie budowany obraz życiowego rozbitka i bankruta. 

   Na koniec jeszcze jedno wspomnienie, które uruchomił we mnie ten obraz. Przed laty, jeszcze w Krakowie, wieczorem, dobrze po 21.00 słyszę pukanie do swojej celi. Wchodzi o. Stefan, mój przełożony, W zasadzie nie wchodzi on, tylko jego wielka głowa, reszta zakonnika zostaje na korytarzu. Gdy go widzę od razu robię sobie szybki rachunek sumienia: co się stało? co ja takiego zrobiłem dzisiaj? Pytam: "coś się stało?" A ta głowa uśmiecha się i mówi: "nie, chciałem ci tylko powiedzieć dobranoc"

sąsiad motywujący....

18 sie, 2020,
Nic tak nie pobudza do działania jak przedsiębiorczy sąsiad ;)

Pan trzeciej drogi...

13 sie, 2020,

   
   Gdy Izraelici stali nad brzegiem Morza Czerwonego, gdy dostrzegli nadciągających Egipcjan - ich rozumowanie było proste: «Czyż brakowało grobów w Egipcie, że nas tu przyprowadziłeś, abyśmy pomarli na pustyni? ...Czyż nie mówiliśmy ci wyraźnie w Egipcie: Zostaw nas w spokoju, chcemy służyć Egipcjanom? Lepiej bowiem nam było służyć im, niż umierać na tej pustyni» (Wj 14,11-12). 
    Dla Izraelitów wyjścia były tylko dwa - albo pozostać niewolnikami w Egipcie, albo umrzeć na pustyni - ale Bóg miał jeszcze trzecią drogę: przez wody Morza Czerwonego, i takim już pozostał... Panem trzeciej drogi. 

   Przychodzą do Jezusa dwaj bracia z problemem.... spadek nie tak podzielony: «Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem». (Łk 12,13). Ich wizja jest znowu prosta - czy ta miedza temu czy tamtemu? Jezus ma tylko pokazać granice, a On... mówi o pokusie chciwości i ułudzie bogactwa - znowu trzecia droga...

   Przychodzą do Niego z problemem i jego rozwiązaniem: «Czy wolno nam płacić podatek cezarowi, czy nie?» (Łk 20,22). Prościej się nie dało - wystarczy prosta odpowiedź, ale nie... Jezus ma i do tego trzeci wariant: «Oddajcie więc cezarowi to, co należy do cezara, a Bogu to, co należy do Boga». (Łk 20,25). Oni o płaceniu, albo nie... On mówi by oddać... cezarowi co jego, Bogu resztę ;) Niesamowicie genialne.... trzecia droga...

   I wreszcie prostytutka - znowu sprawa wydaje się prosta: grzesznica, Prawo, kamienowanie... no tak czy nie? Ale Mistrz trzeciej drogi nic nie mówi tylko pisze palcem po ziemi, a jak powie, to wszystkim poszło w pióra: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem». (J 8,7). I kobieta usłyszała swój grzech, i oskarżyciele odeszli ze wstydem.... a zaczęło się tak prosto.

   Na koniec żona siedmiu mężów: «Przy zmartwychwstaniu więc którego z nich będzie żoną? Wszyscy siedmiu bowiem mieli ją za żonę». (Łk 20:33) wszystko staje się proste, gdy Jezus pokaże im inny wymiar, którego nie brali pod uwagę. 

   Jezus wiele razy był wciągany w rozgrywki rodzinne, polityczne, religijne... proste pytanie - i zawsze odpowiedzi wydają się złe, obie... a Jezus ma trzecią, która ustawia problem w zupełnie innej perspektywie i sprawia, że obie strony muszą zobaczyć ich problem inaczej

   Niezadowoleni odeszli dwaj braci kłócący się o spadek, niezadowoleni byli podatnicy i sam cezar, niezadowolona prostytutka i oskarżyciele, i chyba tych siedmiu mężów z jedną żoną... 

   A dzisiaj, gdybyśmy zapytali Pana Jezusa w naszych sporach o tęczę: "czy wolno wieszać flagę na Twoim pomniku czy nie wolno, odpowiedz nam", albo jakoś tak: "powiedz im, żeby już nie szpecili Twoich pomników swoimi flagami".

   Chciałbym usłyszeć Jego odpowiedź... nie wiem co by powiedział - Pan trzeciej drogi - ale jestem pewien, że gdy już skończy mówić, to wszyscy my po kolei - obrońcy tradycji, wartości i tożsamości, aktywiści wszystkich równości... wszyscy wreszcie zamilkniemy, spuścimy głowę, przestaniemy być tak pewni swoich racji, może uderzymy się wreszcie we własne piersi i się rozejdziemy... raczej nieusatysfakcjonowani...  bo On znowu nie dał się wciągnąć w niczyje wizje, plany i intrygi - bo pokazał i poszedł, jak zawsze swoją drogą... i zawołał na odchodne: Może pójdziemy razem...? 

w czasach wysypu Twoich rzeczników i obrońców proszę: "Oznajmij, jaką drogą mam kroczyć, bo wznoszę do Ciebie moją duszę." (Ps 143,8)

tą drogą chcę iść, nawet jeśli trzecia....a może właśnie dlatego....


Photo by Javier Zubiri from FreeImages

na pociechę kaloszom...

30 lip, 2020,


dzisiejsza ewangelia jest o sieci zarzuconej w morze i zagarniającej (Mt 13,47-50)... właśnie... co ta sieć zagarnia? w każdym tłumaczeniu mamy oczywiście ryby, ale na próżno szukać w greckim oryginale obecności tych istot. Domyślamy się, że powinny tam być - wszak po to rzuca się sieci w morza czy jeziora... 

mamy za to bardzo ogólne i dość nieprecyzyjne określenie, które równie nieprecyzyjnie przetłumaczyłbym tak: "wszystko, co się napatoczyło".... wiem, to nie jest ładny biblijny żargon, do którego jesteśmy przyzwyczajeni....

w efekcie w tej sieci mamy ryby, ale możemy mieć też rzeczy inne - to także zdarza się rybakom.

przychodzi moment ostatni - trzeba to wszystko przejrzeć, posortować... i znowu brak wzmianki o rybach, które widzą tam tłumacze - i znowu mamy enigmatyczne: "to, co dobre" i "to, co bezwartościowe"...

i tutaj zapala się dla mnie niespodziewanie światełko nadziei - jeśli okaże się, że ryba ze mnie nie wyszła, ani nawet jakaś ośmiorniczka, ale kalosz - to też jest szansa, że sortujący anioł może to uznać na dobre i zdatne do udziału w Królestwie...  jest nadzieja dla kaloszy, pustych puszek, tego, co inni uważali za zbyteczne, do wyrzucenia, bez wartości.... On spojrzy i może powie, że się nadaje.... mam taką cichą nadzieję...


Photo by Ja Ty from FreeImages

że bardzo nie zgrzeszyłem...

3 lip, 2020,
Gdyby zagłosowanie na jednego z kandydatów w wyborach było grzechem ciężkim, to z całą pewnością nasi pasterze, którym została powierzona troska o zbawienie wieczne owczarni chrystusowej by nam tym powiedzieli... 

a jeśli nie mówią, to znaczy, że chyba grzechem ciężkim nie jest....

Załaduj więcej

Najnowsze wpisy

  • gdzie jesteś...
    10 lip, 2022
  • Sędzia czy sługa? sumienia role dwie...
    1 paź, 2021
  • Robert Frost - Nie został nikt
    19 cze, 2021
  • po-sługa czy powódź słowa...
    19 kwi, 2021
  • że Zmartwychwstał...
    11 kwi, 2021
  • faryzeusz i celnik - reaktywacja
    13 mar, 2021
  • mąż boży...
    24 sty, 2021
Utworzono za pomocą Mozello – to najłatwiejszy sposób tworzenia witryn internetowych.

Stwórz swoją stronę internetową lub sklep internetowy z Mozello.

Szybko, łatwo, bez programowania.

Zgłoś nadużycie Dowiedz się więcej